11. Września
Błog. Jan Gabryel Perboyre, kapłan
i męczennik
(1802 - 1840.)
Ubogich był rodziców synem bł. Jan Gabryel Perboyre; ujrzał
światło dzienne r. 1802 w wiosce Puech dyecezyi Cahors z ojca Piotra i matki
Maryi Rigal. Świątobliwość była cechą całej rodziny; z rodzeństwa trzy
siostry oraz trzech braci wstąpiło do zakonu; pomiędzy nimi miał być i młody
Jan, który już w dziecięcych swych latach dla pobożności, mianowicie, dla
czci ku Najśw. Sakramentowi w ustach wszystkich, co go znali, nazywał się
małym świętym. Odebrawszy początki nauk w domu, udał się z bratem Ludwikiem
do szkół w Montauban, gdzie takie robił postępy, że rodzice zgodzili się na
wyższe syna swego wykształcenie. Nauki i łatwość pojmowania nie rozbudziły
pychy w cnotliwym młodzieńcu; zachował całą prostotę ujmującą swego serca. W
wolnych chwilach zatapiał się nad czytaniem życiorysu św. Wincentego de
Paulo; gdy w r. 1817 usłyszał kazanie słynnego Chieze, pod wpływem łaski
Bożej postanowił wstąpić do zgromadzenia Misyonarzy. Z pomocą swego stryja,
ks. Jakóba Perboyre, rychło spełnił swój zamiar. Po wzorowem nowicyacie
złożył już r. 1820 śluby, aby następne lata przez nauki i postępy w
doskonałości gotować się na przyjęcie święceń kapłańskich. W tym celu musiał
się udać do Paryża; żyjąc tylko Bogu, nie odwiedził przed wyjazdem domu
rodzicielskiego, bo nie chciał się kierować uczuciem dozwolonej, lubo
ziemskiej miłości. Osobliwsze zdolności Jana posunęły go na profesora w
szkołach miasta Mondidier, po otrzymanych zaś w r. 1825 święceniach
kapłańskich na profesora teologii dogmatycznej w Saint Flour, a krótko potem
na przełożonego zakładu dla chłopców w tem samem miejscu. Wzorowość życia,
dostojność cnoty, szlachetne usposobienie, zamiłowanie modlitwy i umartwienia
w bł. Janie miały być przykładem i pobudką do naśladowania dla młodych
wychowańców. Sposób wszakże życia, uzacniony czuwaniami po nocach na
modlitwie, nad-wyrężył zdrowie kapłana i wychowawcy. Przełożeni powołali go
tedy do seminaryum paryskiego, oddając mu współkierownictwo nad
nowicyatem.
Pełen ducha ofiary, którego dowody dotąd często składał, wyprosił sobie r.
1835 po długich doświadczeniach pozwolenie, pójść z towarzyszami na prace
misyjne do Chin. Po podróży, obfitej w niebezpieczeństwa burz szalonych, bł.
Jan wylądował w Macao, gdzie pozostał przez pewien czas, aby sobie przyswoić
jako tako pierwiastki języka chińskiego. Dostatecznie przygotowany, miał
ruszyć w głąb państwa chińskiego. Pełen otuchy pisał do swych współbraci:
Ufam, że Bóg mnie zachować raczy w mej wędrówce; jestem zdrowy i zadowolony;
przekształcili mnie prawie na rzeczywistego Chińczyka; daj Boże, abyśmy
wszystkich pozyskali dla Jezusa. - Celem wędrówki była prowincya Ho-Nau,
dokąd dotarł bł. Jan po ośmiu miesiącach wśród niewymownych trudów i mozołów.
Wyczerpanie sił nabawiło go dłuższej choroby; po trzech miesiącach wrócił do
zdrowia, aby rozpocząć swe zadanie. Przez ośmnaście miesięcy bł. Jan
nadludzkiemi prawie podtrzymywany siłami przebiegał obszerne dzierżawy, aby
utwierdzać kilkuset chrześcijan w wierze, a nowych jednać Kościołowi. Nie
przerażały go trudy pracy misyjnej; częsty głód był dla niego stałem
nawyknięciem; brak wszelakiej wygody napełniał go radością; na domiar
wszystkiego dobrowolnemi umartwieniami pomnażał i tak już wielkie udręczenia.
Łatwiejszą była praca w prowincyi stosunkowo małej, bo w Hou-Pe; Bóg wszakże
doświadczył tutaj sługę swego dopustem zwątpienia o stan duszy, oschłością
zupełną w modlitwie; dopiero objawienie nadprzyrodzone i słowa ukazującego
się Jezusa przywróciły Janowi upragniony spokój wewnętrzny.
Tymczasem Chińczycy zaczęli coraz groźniej występować przeciw misyonarzom.
Dnia 15. września r. 1839 rozniosła się wiadomość, że na mocy dawnych
rozporządzeń cesarskich mandaryni podjęli prześladowanie, skierowane przeciw
religii Chrystusowej. Perboyre postanowił się ukrywać, ażby burza przeminęła.
Niestety jeden z Chińczyków, ujęty wysoką nagrodą na głowę misyonarza, nie
wahał się go wydać w ręce zbirów. Skrępowany musiał bł. Jan wlec się z miasta
do miasta, od sądu do sądu. W stolicy prowincyi po kilkakroć śmiało wyznawał
swą wiarę, narażając się na dotkliwe biczowanie, najróżnorodniejsze męki,
jakie tylko zaciekłość prawie szatańska wymyśleć zdołała. Więcej niż 20
przesłuchów musiał przejść, a każdego wynikiem było powiększenie kar mu
przeznaczanych. Miał uczcić bożyszcza chińskie, podeptać krzyż; otrzymywał
uderzenia po twarzy trzciną, które krwią go zlewały, wypalano mu na czole
hańbiące religię wyznawaną słowa; godzinami klęczał na łańcuchach i
skorupach, dźwigając na rękach kłodę drzewa. Wytrwałość bł. Jana wprowadziła
w zdumienie pogan; to też zmniejszyli zadawane mu udręczenia, kiedy ciało
Jana przedstawiało jakoby jedną krwawą ranę. Wkońcu na mocy dekretu
cesarskiego poniósł Perboyre śmierć przez uduszenie na krzyżu razem z pięciu
zwykłymi zbrodniarzami dnia 11. września 1840. Ciało jego pochowano obok bł.
Frańciszka Cleta, który r. 1820 poniósł w Chinach śmierć męczeńską za wiarę.
Papież Leon XIII. zaliczył Jana Gabryela Perboyre w poczet błogosławionych
1889; dla zgromadzenia Misyonarzy uroczystość jego przypada na dzień 7. listopada.
Nauka
Liczne beatyfikacje oraz kanonizacye w nowszych jeszcze czasach
jasno dowodzą, że Kościół katolicki niczego nie uronił ze znamienia
świętości, jakie mu nadał sam Zbawiciel. Kościół jest święty dla swego
posłannictwa, bo przecież ma szafować łaskami świętymi, ludzi uświęcać, do
świętości prowadzić. Świętymi mają być jego członkowie jak świętymi są
środki, przedewszystkiem Sakramenta św., którymi rozporządza.>br>
Każdy, co posiada łaskę uświęcającą, jest rzeczywiście świętym; obfitość
zaś tych łask w dzieciach Kościoła z pierwszych czasów sprawiła, że
chrześcijanie często sami siebie nazywali świętymi. Powoli Kościół przeszedł
do chwalebnego zwyczaju, urzędowo stwierdzać świętość swych synów i córek;
aby przyznać imię świętości, wymaga nietylko cnót heroicznych, ale także
niewątpliwych cudów, zdziałanych z woli Bożej. Kanonizacya świętego jest
przedmiotem nieomylności Kościoła t. j. Kościół, przyznając znamię świętości,
mylić się nie może. Owocem zaś kanonizacyi jest cześć, którą wszyscy wierni
publicznie świętemu oddawać winni.
Tam zaś, gdzie trudno stwierdzić cuda, ale istnieją cnoty heroiczne,
Kościół ogranicza się na beatyfikacyę, która nie podlega nieomylności, a
nadto nie uprawnia jeszcze do powszechnej, publicznej czci; uwielbienie
błogosławionego dozwala się tylko w obrębie pewnych miejscowości, dla pewnych
zgromadzeń lub też dyecezyi.
Rozpoczyna zaś się badanie urzędowe Kościoła na mocy wniosku biskupów lub
innych miarodajnych osób. Jeśli badania rokują szczęśliwy wynik, nazywają
świątobliwym sługę Bożego a później mu przyznają imię czcigodnego.
Przezorność i sumienność Kościoła jest najlepszą rękojmią, że orzeczenia o
stopniach świętości dla nas dostateczną są przyczyną do zupełnej ufności w
ich rzeczywistość.
Tego samego dnia
Błogosławiony Bernard z Offida
(1604 - 1694.)
Z ojca Józefa Perroni i matki Dominiki d'Appignano, bogobojnych wieśniaków, przyszedł bł. Bernard na świat r. 1604 pod Offida we Włoszech; na chrzcie św. otrzymał imię Dominika, które przy wstąpieniu do klasztoru zamienił później na imię Bernarda. Był to chłopiec potulny, łagodny, posłuszny; chętnie spełniał to, czego bracia oporni spełnić nie chcieli; nieraz gotów był i karę za nich ponieść. Spełniając obowiązki pastuszka, nakłaniał swych towarzyszów do modlitwy; wspólnie z nimi odprawiał na polu często różaniec św. Pod opieką sumiennego spowiednika nauczył się młodzieniec dorastający krępować poruszenia zmysłowe, ćwiczyć się w umartwieniach, postępować w cnocie. Serdecznie ukochał samotność, która mu pozwalała myśleć jedynie o Bogu. To też gorącem jego pragnieniem było, wstąpić do klasztoru Kapucynów w Offida. Uzyskawszy po dłuższych prośbach pozwolenie ojca, przyjął habit zakonny r. 1626 w Corinaldo; po ślubach złożonych r. 1627 w Camerino, przeniósł się do klasztoru Fermo, gdzie pod kierunkiem dwóch świątobliwych współbraci zakonnych zadziwiał wszystkich swem zaparciem się w spełnianiu wszelakich posług, zadziwiał wzorowością życia pokutniczego, dostojnością posiadanej cnoty. Aż do 60. roku życia przebywał Bernard w rozmaitych klasztorach, aby świecić przykładem młodszym, utwierdzać starszych w doskonałości. Wróciwszy wkońcu do Offida, przejął uciążliwy obowiązek zbierania jałmużny na utrzymanie klasztoru. Spełniał ten dla cnoty zupełnego ubóstwa niebezpieczny obowiązek w najprzykładniejszy sposób. Nieraz narażony na przykrości, słotę, na głód i zaczepki zdołał takie powoli u mieszkańców osady zdobyć zaufanie, taką miłość, że uważali biednego zakonnika jako chlubę swoją, czcili go jako dobroczyńcę, bo rzeczywiście opiekował się chorymi, ubogimi, łagodził swary, jednał powaśnionych. Gdy wiek podeszły nie pozwolił Bernardowi na dalsze trudy żebraczych wędrówek, spełniał obowiązki oddźwiernego z nie mniejszą gorliwością. Z tego to czasu opowiadają cud, który Bernard zdziałał wskrzeszeniem umarłego dziecka; zwrócił się do przyczyny św. Feliksa z Cantalicio, aby rozpacz matki nieszczęsnej ukoić; położył zwłoki dziecka na ołtarz w kościele, a na modlitwę Bernarda dziecko wróciło do życia. Dobroczynność i wpływy Bernarda rozbudziły zazdrość u kilku współzakonników; oskarżyli go przed jenerałem zakonu o szkody, które rzekomą rozrzutnością wyrządza klasztorowi. Nagany z ust przełożonych przyjął Bernard z cichą pokorą; Bóg nagrodził ją, bo wkrótce wykazała się niesłuszność oskarżenia. Wyczerpany na siłach, zapadł Bernard r. 1694 w chorobę, która miała zakończyć się śmiercią. Przygotował się uczciwie pomimo niewinnego dotąd życia na sąd Boży, prosił gwardyana o błogosławieństwo jako zadatek na drogę do raju niebieskiego; umarł dnia 22. września r. 1694. Papież Pius VI. policzył Bernarda r. 1795 w poczet błogosławionych; uroczystość bł. Bernarda przypada na 11. września.
Inni święci z dnia 11. września:
Św. Adelfy, opat. - Św. Emilian, biskup z Vercelli. - ŚŚw. męczennicy Dyodor, Dyomedes, Dydymus. - Św. Marceli, biskup z Puy, męczennik. - Św. Marbod, kapłan i męczennik. - Św. Pafnucy, biskup z Tebais. - ŚŚw. Prot i Jacek, męczennicy.- Św. Teodora z Aleksandryi, pokutnica. - Św. Wincenty, opat i męczennik.