10. Stycznia
Święty Wilhelm, biskup z Bourges
(1135-1209)
Święty Wilhelm urodził się w roku
1135. Pochodził z znakomitej hrabiowskiej rodziny, zamieszkałej na zamku
Artel, w Belgii. W wczesnym wieku oddali go rodzice jego wujowi, który był
archidyakonem katedry swezoneńskiej, na wychowanie. A że to był mąż uczony i
bogobojny, wychowywał siostrzeńca swego w cnotach i zaszczepiał w nim
zamiłowanie do nauki.
Już jako chłopiec okazywał Wilhelm pociąg do życia skromnego i do służby
Bożej. Zabawy i wesołość życia nie miały nigdy powabu dla niego. Skończywszy
nauki, wstąpił do stanu duchownego. Możni i wpływowi rodzice wyrobili mu wnet
wysokie dostojeństwa kościelne. Został kanonikiem swezoneńskim i paryskim.
Lecz nie długo wytrwał na tych stanowiskach. Czuł bowiem, że te godności nie
zbawią jego duszy. A o duszę najbardziej mu chodziło. Postanowił więc
porzucić wszystko i wstąpić do klasztoru. Życie zakonne bowiem odpowiadało
jego usposobieniu, w nim pragnął służyć Bogu.
Wstąpił do klasztoru Cystersów, odbył roczny nowicyat i złożył śluby
zakonne. Wiódł życie bardzo ostre; najwięcej pragnął służyć Bogu ćwiczeniem
się w cnocie pokory. Bo wiedział, że jak cnota czystości ujarzmia ciało i
przygniata pragnienia ciała, tak cnota pokory ujarzmia duszę i przygniata w
niej wszystko, co się nazywa samolubstwem lub miłością własną. Uważał się
zawsze za najniegodniejszego; przed najmłodszym braciszkiem uniżał się i
starał się zawsze usłużyć wszystkim. Żywot wiódł bardzo ostry; postami i
umartwieniami przodował wszystkim.
Wnet też cnoty i sposób życia zwróciły na niego uwagę przełożonych.
Wkrótce został wyniesiony do godności przeora, którą piastował w kilku
klasztorach kolejno. Kiedy umarł arcybiskup w Bourges, ofiarowano mu rządy
tejże stolicy. Lecz święty ani słuchać nie chciał o tem. Przeciwnie bronił
się jak mógł. Pragnął życia klasztornego, odosobnionego od świata, a nie
dostojeństw i godności biskupich. Gdy nie pomogły protesty jego, chciał się
obronić ucieczką. Dopiero za wyraźnem życzeniem stolicy apostolskiej przyjął
biskupią mitrę. Jako biskup starał się słowem i przykładem wzmacniać
poddanych swych w wierze i miłości Bożej. Sam zwiedził wszystkie kościoły
swej achidyecezyi. Wszędzie głosił słowo Boże, stawiał wiernych wobec prawd
odwiecznych, wobec kary za grzechy i sprawiedliwości Bożej. Kazaniami swemi,
a mianowicie swemi naukami o rzeczach ostatecznych nawracał tysiące dusz do
Boga.
Pomimo swej godności zachował skromność i ubóstwo zakonne. Habitu
zakonnego nie zdejmował. Dom jego był zawsze otwarty dla biednych, którzy w
nim mieli ojca i brata. Co dzień usuwał się na dłuższy czas na samotność, by,
wolny od trosk pasterzowania, trwać na modlitwach i rozmyślaniach. Większą
część nocy przepędzał zawsze na modlitwie. Przy tem wszystkiem był zawsze
swobodny, wesoły i uśmiechnięty tak dalece, że wesołość jego raziła nawet
ludzi zbyt surowych. Lecz ci nie wiedzieli, że pobożność polega na
wewnętrznym skupieniu ducha i oddaniu go Bogu, że wesołość i swoboda to cecha
dusz dziecięcych, czystych, spokojnych.
Przedziwną nabożnością otaczał Najśw. Ofiarę Mszy św.. Jeżeli zważę na to,
zwykł był mawiać, że Pan Jezus co dzień ofiaruje się na Ołtarzu jako baranek
na zabicie Ojcu swemu Niebieskiemu, to odczuwam tę samą boleść, jak gdybym
był na Kalwaryi i stał pod krzyżem umierającego Zbawcy. To też rzadko kiedy
sprawował Najświętszą Ofiarę Mszy św. bez łez w oku, a szacunek do
Najświętszej Ofiary Mszy św. wpajał przy każdej sposobności w serca swych
wiernych.
Mimo swej głębokiej pokory okazywał wielką energię i stanowość, gdzie
chodziło o prawa i przywileje Kościoła świętego. Kiedy król Filip August,
powodowany chciwością, zaczął uszczuplać prawa Kościoła, święty tak mężnie i
stanowczo wystąpił przeciw niemu, że nie cofnął się nawet, gdy został
zagrożony konfiskatą dóbr biskupich. Ta stanowczość właśnie pozyskała króla
dla świętego Wilhelma i odtad żyli w najlepszej zgodzie.
Był to czas, w którym herezya Albigenzów szerzyła się w południowej
Francyi. Niewiara i niemoralność podały sobie ręce by walczyć wspólnie
przeciw Kościołowi św.. Wreszcie bezbożnicy chwycili nawet za broń i ogniem i
mieczem niszczyli kościoły i klasztory. Wtych trudnych dla Kościoła czasach
rwał się każdy, któremu chodziło o dobro Kościoła, do walki przeciw tej
herezyi. To też i Wilhelm, aczkolwiek herezya nie zagroziła jeszcze jego
dyecezyi, mimo podeszłego swego wieku, postanowił pójść i głosić słowo Boże,
by powstrzymać kacerstwo. Lecz Pan Bóg dał mu poznać, że zbliża się koniec
jego. Popadł w silną febrę śmiertelną.
Cztery dni przed śmiercią, a było to właśnie w Uroczystość Trzech Króli,
zerwał się z łoża; by po raz ostatni opowiadać ludowi swemu słowo Boże. Wśród
licznie zgromadzonych wiernych mówił o przygotowaniu się na śmierć. Potem
objawił ludowi, że po raz ostatni przemawia do nich, pożegnał się czule jak
matka umierająca żegna się z dziećmi swemi i wśród głośnego płaczu i łkania
zszedł z ambony. Wróciwszy do mieszkania, przyjął Sakrament ostatnich olejów
św., ubrał się w szaty biskupie tak jak do Mszy św., kazał się położyć na
ziemię, posypaną popiołem, wziął do ręki brewiarz, by rozpocząć jutrznię.
Lecz skoro tylko wymówił pierwsze słowa modlitwy, dusza jego opuściła na
zawsze ciało, by tam na górach św. Syońskich modlić się dalej przed
Panem.
Było to dnia 10. stycznia r. 1209. Lud tłumnie spieszył do katedry, by
ciału świętego oddać cześć przynależną św. relikwiom. Mówią niektóre podania,
że w dniu śmierci Wilhelma unosiła się nad pałacem arcybiskupim jasna jak
słońce gwiazda, jakby na znak świętości zmarłego biskupa. Dziewięć lat po
śmierci policzył go papież Honoryusz III. w poczet świętych.
Nauka
Czytamy w żywocie św. Wilhelma, że płakał, kiedy sprawował Ofiarę Mszy św.. Rozumieć to powinien każdy chrześcijanin. Bo potrzeba sobie tylko uprzytomnić, co to jest Ofiara Mszy św., a wnet znajdziemy i my powód do łez i płaczu nad grzechami swemi i swoją niewdzięcznością ku Panu Bogu. Ofiara Mszy św. bowiem jest to tą samą Ofiarą co ofiara na krzyżu. Jak na krzyżu ofiarował się Pan Jezus, cichy baranek Ojcu swemu Niebieskiemu za grzechy ludzkości, tak i w każdej Mszy św. ofiaruje się ten sam Pan Jezus Ojcu Swemu Niebieskiemu za grzechy nasze. Do istoty ofiary potrzebne są trzy rzeczy: 1) przedmiot ofiarny, 2) zniszczenie czyli śmierć, 3) kapłan, który ofiaruje. Te trzy rzeczy widzimy tak samo na krzyżu, jako i w ofierze Mszy św.. Barankiem ofiarnym na krzyżu jest Pan Jezus, tak samo i we Mszy św. jest Pan Jezus owym barankiem ofiarującym się pod postacią Chleba i Wina w Najświętszym Sakramencie. Na krzyżu umarł Pan Jezus; więc było zniszczenie, i we Mszy św. dopełnia się śmierć mistyczna przez podwójną konsekracyę chleba i wina, która jest wyobrażeniem oddzielenia krwi od ciała w śmierci Jezusa. Na krzyżu był Pan Jezus tym kapłanem, który sam siebie Bogu ofiarował. We Mszy św. ten sam Pan Jezus ofiaruje się przez ręce kapłana odprawiającego Mszę św.. Jedna jest tylko różnica między Ofiarą Krzyżową a Ofiarą Mszy św., t.j. na krzyżu rzeczywiście płynęła Krew Najświętsza, t.j. ofiarował się Pan Jezus w sposób krwawy, a we Mszy św. ofiaruje się w sposób niekrwawy, bo krew płynie w sposób mistyczny. A teraz powiedz sam, gdybyś stał pod krzyżem na Golgocie i patrzał na umierającego Zbawiciela, nie płakałbyś z żalu i smutku? A gdy jesteś obecny tej samej ofierze podczas Mszy św., czy zachowujesz konieczną powagę?
Inni święci z dnia 10. stycznia:
Św. Agaton, pap. - Św. Floryda dziew. z Dijon. - Św. Gonzalwy, Dominikanin z Portugalii. - Św. Tekla, dziew. z Lentini. - Św. Piotr Ursuleusz.