30. Sierpnia
Święta Róża z Limy, dziewica
(1586 - 1617.)
Róża z Limy jest
wedle brewiarza pierwszym kwiatem świętości, jaki uszczknął Kościół w
południowej Ameryce. Urodziła się w Lima, stolicy królestwa Peru, dnia 20.
kwietnia 1586 roku, z rodziców niezamożnych, z ojca Kaspra des Fleurs i z
matki Maryi d'Oliva. Na chrzcie św. dano jej imię Izabeli t. j. Elżbiety;
trzy miesiące później ujrzała matka nad twarzyczką śpiącego w kołysce
dziecięcia śliczną różę; i odtąd zwano dziewczynkę powszechnie Różą. Sama
później przypuszczała, że imię Róży ma się odnosić do urody ciała; zasmucona
początkowo przyjęła w myśl objawienia, jakiego doznała, przydomek: Róża od
Najśw. Maryi. Już jako małe dziewczę dawała dowody wielkiego nad sobą
panowania i wielkiej cierpliwości. Kiedy jako trzyletnie dziecko
przyszkrzyniła sobie palec, ani jednego nie wydała jęku z siebie; nie
zapłakała i wtenczas, kiedy gwałtem zdjemowano jej paznogiec z obolałego
palca. Bez najmniejszej skargi znosiła jako czteroletnie dziecko przez 42 dni
bóle ucha, które wymagały dolegliwego leczenia.
Czytając życie św. Katarzyny z Siena, postanowiła ją we wszystkiem
naśladować; doprowadziła powoli nietylko duszą, ale i rysami ciała, do
zupełnego podobieństwa z wielkim swym wzorem. W piątym roku życia przyjęła
Sakrament Bierzmowania; chwila ta pamiętna czułą w Róży bojaźn Bożą jeszcze
więcej spotęgowała. Podczas zabawy potargał i pobrudził jej raz starszy brat
włosy. Róża z odrazy wogóle do wszelkiego brudu i wszelkiej nieczystości
okazała pewną niechęć. Na to rzekł jej brat żartobliwie: "Nie gniewaj się;
długie włosy i warkocze dziewcząt, to sidła i zasadzki, któremi szatan chwyta
młodzieńców." Słowa te tak Różę przestraszmy, że odtąd unikała wszystkiego,
czemby się ludziom podobać mogła; umyślnie przycięła sobie nawet włosy.
Chciała się podobać Panu Jezusowi i ślubowała mu czystość zupełną. By ślubu
dochować, hartowała ciało surowemi umartwieniami. Pościła trzy razy w
tygodniu o chlebie i wodzie, odmawiała sobie snu potrzebnego; jadła potrawy
proste, zwykle nawet korzonki tylko. Wolę swą zaprawiała do ścisłego
posłuszeństwa, spełniając ochoczo wszelkie rozkazy i życzenia rodziców. Ze
względu na matkę, dumną z urody córki, musiała nieraz wdziewać piękne stroje;
nagradzała to sobie potem święta dziewica szczególnie ostrem umartwieniem.
Pracowała bezustannie, by wspierać rodziców; w chorobie jako anioł ich
pilnowała i rozweselała w smutku. Podobnie posłuszną była swemu
spowiednikowi, zaprzestając na jego rozkaz okrutnego biczowania. Pod zasłoną
nosiła metalową koronę z ostremi gwoździami; nieraz dla umartwienia wtłaczała
ostre gwoździe głęboko w głowę przez umyślne naciskanie ukrytego wieńca.
Sypiała na twardych pieńkach, pełnych sęków; a twarde to łoże posypywała
skorupami i ostrymi kamykami. Dzień swój tak rozłożyła, że dziesięć godzin
przeznaczała na pracę, dwanaście na modlitwę, a dwie godziny na spoczynek.
Aby urodą swą nie zwracać na siebie uwagi, nacierała sobie twarz pyłem z kory
utartym, który niszczył świeżość jej oblicza.
Pragnieniem jej gorącem było życie klasztorne; postanowiła bez wiedzy
rodziców zamiaru swego dopełnić; w drodze do klasztoru upatrzonego wstąpiła
na chwilę do kościoła, aby uprosić sobie błogosławieństwo Boże na ważny krok
w życiu swem. Kiedy chciała powstać i pójść dalej, pomimo wszelkich wysiłków,
ani nawet z pomocą brata, nie mogła się podźwignąć. Podniosła się w jednej
chwili z łatwością, skoro przyrzekła, że wróci do domu i porzuci myśl życia
klasztornego. Aby jednak dorównać św. Katarzynie, zapisała się przynajmniej
do trzeciego zakonu dominikańskiego.
Gdy dojrzałą już była panienką, miała na życzenie matki poślubić syna
pewnej wdowy bogatej. Róża się opierała. Matka gromiła ją i karała; córka
pozostała wierną Jezusowi, aż wkońcu zwyciężyła. Odtąd jeszcze surowsze
nakładała sobie umartwienia. By w samotności i zaciszu zupełnie poświęcić się
służbie Bożej, postawiła sobie w ogrodzie rodziców małą, ciasną celkę; tutaj
oddana pracy ręcznej i modlitwie żyła szczęśliwa. Nawet przyroda brała udział
z nią razem w chwale Boga. Ptaszki na rozkaz Róży śpiewały na cześć Stwórcy,
drzewa i krzewy schylały swe korony, skoro je wezwała dziewica do oddania
hołdu Panu Najwyższemu. Nawet jadowite komary pozostawiały ją w pokoju, a
kąsały każdego obcego przybysza. W celi swej dostąpiła Róża łask
nadzwyczajnych; miała częste zachwycenia, w których rozmawiała z
aniołem-stróżem, św. Katarzyną z Sieny, Matką Boską i z samym Panem Jezusem;
doznała też łaski, że Zbawiciel w mystyczny sposób został jej Oblubieńcem.
Niechętnie szła w towarzystwo ludzi. "Chociaż się mówi o Bogu, powiadała, toć
przyjemniej mówić do Niego, aniżeli o Nim." Liczne łaski i pociechy Boskie
nie wbiły jej w pychę, ale owszem zagrzewały ja do tem pobożniejszego życia i
słodziły gorycz, której doznawała od ludzi. Ludzie słabej wiary wyszydzali ją
jako istotę obłąkaną lub obłudną, a duszę jej dręczyły z dopuszczenia Bożego
przez długie lata najokropniejsze mamidła szatańskie. Przez lat piętnaście
zsyłał na nią Pan Bóg codziennie straszną oziębłość, w której niepodobna jej
prawie było myśleć o Bogu i Jego dobrodziejstwach. Ani modlitwa, ani pobożne
czytanie nie przynosiło jej pociechy; czuła się zupełnie od Boga opuszczoną;
przypominała sobie, że Boga niegdyś znała i miłowała, ale teraz zdawało się
jej, że Go już niezna. W ten sposób chciał Pan Bóg doświadczyć jej cnoty,
chciał, by Go kochała nawet mimo zupełnego braku pociech duchownych. Choroby
ciała nękały Świętą bezustannie, stawiając jej cierpliwość na próbę bardzo
twardą.
Dla ubóstwa podupadłych majątkowo rodziców przeniosła się Róża do domu
niejakiegoś Gundisalvi, który w zamian za służbę ofiarował jej był przytułek.
Ostatnie lata swego życia była prawie bezwładna. Znosiła swe cierpienia z
anielską cierpliwością, przyjmując je w duchu pokuty. Nikt z ust jej nie
słyszał najmniejszej skargi, owszem prosiła Róża o łaskę dotkliwszych
cierpień, ale Pan Niebieski uznał służebnicę Swoją już za dojrzałą do
królestwa niebieskiego. Kiedy razu pewnego ogarnął ją lęk wielki o zbawienie
wieczne, ukazał jej się Chrystus Pan i rzekł: "Córko moja, nie potępiam
nikogo, jak tylko tych, którzy chcą być potępieni." Zarazem zapewnił jej
pomoc Boską w każdej potrzebie i przyobiecał szczęśliwość wieczną.
Ostatnie miesiące jej życia zaznaczyły się nieznośnemi bólami, wobec
których pomoc i wiedza ludzka były bezsilne. Szalona jakaś gorączka trawiła
ciało i wnętrzności Róży. Jakoby kula gorejąca ból przenikał ją od stóp do
głów; jakoby sztylet rozżarzony przebijał jej serce; jakoby uderzenia młotów
rozbijały rozpaloną jej czaszkę. Ulgą w cierpieniach tych było wzywanie
Imienia Jezus; nie pragnęła też Róża lekarzy; zwracała się o pomoc i siłę do
lekarza w niebiesiech. Nieznośne pragnienie potęgowało cierpienia; błagała
chora o kropelkę wody; i tej jej odmawiało otoczenie. Stan Róży był
prawdziwem konaniem na wzór samego Zbawiciela. Siły dziewicy dopiero wróciły,
kiedy miała się pokrzepić zdrojami łask sakramentalnych. Odprawiła spowiedź z
całego życia, przyjęła Wiatyk św. nabożnie, prosiła wkońcu wszystkich
obecnych o przebaczenie za grzechy, które popełniła, a krótko przed skonaniem
popadła w zachwycenie, po którem rzekła do swego spowiednika: "Jakież
wspaniałe rzeczy mogłabym wam opowiadać o słodkości Boga i Jego niebieskiem,
błogiem mieszkaniu. Idę z radością oglądać Boga oblicze chwalebne, któregom
szukała w czasie całej swej pielgrzymki". Ze słowami: "Jezu, bądź ze mną"
oddała Bogu ducha dnia 24. sierpnia 1617 w 32. roku życia. Napływ ludu na
pogrzebie był tak wielki, że musiano Różę pochować przy drzwiach zamkniętych.
W r. 1671 ogłosił papież Klemens X. Różę jako Świętą i dzień 30. sierpnia
czci jej przeznaczył.
Nauka
Święta Róża z Limy kroczyła drogą usłaną samemi tylko cierniami, a mimo to nigdy nie narzekała, nigdy nie płakała. Czy łzy zdrożną, i grzeszną są rzeczą? Bynajmniej. Prawda, wiele jest łez niepotrzebnych, obrażających Boga; takiemi są łzy tchórzliwego przygnębienia, łzy rozpaczy, zawiedzionej nadziei, łzy obrażonej dumy, gniewu, zazdrości, po niewczasie może nieraz płynące łzy tęsknoty nad marnie straconą młodością, zdrowiem, mieniem. Takich łez Święci Pańscy nigdy nie ronili. Ale są też łzy słuszne: łzy nad własną lub bliźniego niedolą, nad rozbiciem się szlachetnych planów i zamiarów, nad uciskiem Kościoła i wiary świętej, a już bardzo słuszne i sprawiedliwe są łzy pokuty i skruchy za grzechy. Niestety my współczujemy nieraz z nieszczęśliwymi i zrozpaczonymi bliźnimi i szczerze nad nimi płaczemy, lecz zapominamy, że największem i najbardziej łez godnem nieszczęściem są własne grzechy. Płacząc nad niedolą doczesną, jakżeż często nie mamy ani jednej łzy żalu dla niedoli duszy! Zrozumiej to, bracie miły, zrozumiej, że na świecie niema złego, nieszczęścia większego nad grzech. Opuszczając Boga, opuszczasz jedyne źródło szczęścia na ziemi, bo ten tylko szczęśliwy, kto żyje z Bogiem i w Bogu; bez Boga niema łaski, niema pociechy, są tylko zgryzoty i rozpacz. "Wiedz a obacz, powiada Pismo św., że zła a gorzka jest rzecz, iżeś opuścił Pana Boga twego". Jeśli więc płaczesz, to płacz przedewszystkiem nad swoimi grzechami. To łzy najsłuszniejsze.
Inni święci z dnia 30. sierpnia:
Św. Eonyusz, biskup z Arles. - Św. Agil, opat. - Św. Bonifacy i Tekla, małżonkowie i męczennicy. - Św. Bononiusz, opat. - Św. Ewa i Feliks, męczennicy. - Św. Fiakry, pustelnik. - Św. Florentyna, dziewica-męczennica. - Św. Gaudencya, dziewica. - Bł. Ryza, dziewica. - Św. Modan, biskup z Irlandyi. - ŚŚw. męczennicy Feliks i Adauktus.