21. Maja
Święty Jan Bonvisi
(1509 - 1572.)
W włoskiem mieście Luca urodził się św. Jan z dostojnej rodziny
Bonvisi r. 1509. Brat jego Wawrzyniec poświęcił się stanowi wojskowemu pod
Frańciszkiem Sforza; Jan zaś oddać się miał służbie żołnierzy Chrystusowych.
Przyszłe swe powołanie zaznaczał już w młodości, kiedy oddawał się całem
sercem pobożności, unikał zabaw z swymi rówieśnikami, strzegł się wszelakiego
grzechu, a ćwiczył się w cnocie. Przedewszystkiem zachował od dziecięctwa
nieskalaną czystość duszy i ciała, lubo w 16. roku życia na wielkie co do tej
cnoty narażony był niebezpieczeństwa. Zapanował zaś nad poruszeniami
zmysłowemi tak modlitwą jak postami; doskonałość cnoty objawiła się na
zewnątrz w skromnych, nawet ubogich szatach, w pogardzie dostatków, w
dziełach miłosierdzia obfitych.
Zajęcia kupieckie zaprowadziły go do Hiszpanii; zyski zdobyte przeraziły
go; poznał ich dla duszy niebezpieczeństwo; przekonanie takie, doświadczeniem
stwierdzane, oraz usposobienie serca, nakoniec wdzięczność dla Boga za
zdrowie po groźnych chorobach nakłoniły go do przyjęcia sukni św. Frańciszka
w Aragonii. Po skończonym w trzech latach nowicyacie miał przejąć na siebie
pewne obowiązki klasztorne i urzędy. Wymówił się od nich pokorny zakonnik;
natomiast wyprosił sobie celem większego umartwienia pozwolenie
pielgrzymowania po cudownych miejscach i zakładach innych klasztornych.
Ruszył tedy z towarzyszem przez gwardyana mu danym nasamprzód do Biskaya,
gdzie przykładem swym zawstydził zakonników, którzy nie ze wszystkiem
zachowywali zasady przepisanej reguły. Tutaj i w innych miejscowościach z
posłuszeństwa i pokory znosił dolegliwości, które świadczyły o wielkich
postępach jego w cnocie. Bez skargi pozwolił się bić, szydzić w siebie i
naigrawać; uważał siebie za najniegodniejszego na ziemi człowieka; stąd
niczemu się nie bronił, coby go więcej jeszcze upokorzyć zdołało.
Wycieńczony pielgrzymkami i wędrówkami, złamany chorobami, których się
brakiem pożywienia, słotami, mrozami nabawił, doszedł wkońcu i do swej
ojczyzny, prosząc swych współbraci, aby go nie umieszczali ani w Luca ani w
znanej mu Florencyi. Stosownie więc do życzenia św. Jana wskazano mu
początkowo klasztor Frańciszkanów w Asyżu; później przeniósł się do Perugia,
gdzie w zdumienie wprawiał zakonników ostrością swego życia, umartwieniem
ciała, pokorą duszy.
Takie przymioty i cnoty spowodowały przełożonych do rozkazu, aby św. Jan
mistrzem był odtąd nowicyatu; opuścił Hiszpanią, aby uniknąć godności
klasztornych; z posłuszeństwa musiał we Włoszech objąć urząd, którego
zlecenie było dowodem niezwykłego zaufania. Oddawał się wychowaniu
nowicyuszów z całą gorliwością. Uczył ich pracy i modlitwy; uczył ich
umartwienia i cnoty, przedewszystkiem pokory. Bezustannie im powtarzał, aby
chętnie przyjmowali słuszne czy niesłuszne nagany, bo tylko przez pokorę
droga prowadzi do prawdziwej doskonałości. Nie oszczędzał tych nigdy, którzy
z mniej czystych pobudek szukali schronienia tylko w klasztorach, a mało
mysleli o celach życia zakonnego. Tym zaś, których pokusy trapiły, służył
pomocą i radą. Ułatwiał mu spełnianie obowiązku swego dar przenikania dusz
powierzonych pieczy nowicyuszów; ułatwiał mu i wpływ, jaki wywierał na
kapitułach klasztornych, kiedy otwarcie gromił starszych współbraci, którzy
zamiast przykładem świecić, dają gorszenie wychowańcom zakonnym.
Ku takiemu powszechnemu zadowoleniu spełniał św. Jan Bonvisi urząd swój,
że powołany został po pewnym czasie na gwardyana klasztoru św. Urbana pod
Narnia w miejscowości nierównie słynnej z życia św. Frańciszka z Asyża jak
wzgórze Alwernia. I na tem stanowisku umiał zachować właściwą miarę
łagodności i surowości, rozbudzać chęć posłuszeństwa i zapał gorliwości. On
to usunął swoją pokorą niewymowną powód do sarkania, bo zjednał sobie
gwardyana z Narnii, rozgniewanego na siostrzany klasztor o nieprawne
zbieranie jałmużny w nie przeznaczonych dlań miejscowościach. Nie znosił
przytem żadnego wyróżnienia, a skoro nie mógł zapobiedz lepszemu dla siebie
pożywienia, rozdawał je dobrowolnie ubogim.
Zaufanie ogólne przeniosło go na gwardyana klasztoru w Perugia, słynnego
pamięcią bł. Idziego. Unikając styczności ze światem, nie mógł się
przezwyciężyć, aby wedle zwyczaju odwiedzić miejscowego starostę, a jego
dobrej woli siebie i klasztor polecić. Jakim duchem przejęty był w spełnianiu
swych obowiązków, dowodzą najlepiej jego skargi, że żadnej większej trudności
nie spotkał w życiu klasztornem jako właśnie ciężaru powinności przełożonego.
Nie mogę ich bowiem, mówił, wykonywać wedle swojej myśli, a jednak nie
chciałbym się od nich usuwać, bo wiedziałem, że są ciężarem i środkiem do
niemałych zasług. Łatwiejsze, bo mniej odpowiedzialne jak stanowisko
gwardyana, są bez wątpienia obowiązki kaznodziejskie, a nawet spowiednika, bo
wystarcza prawie zawsze czysta intencya.
Miłując zupełnie ubóstwo, karcił wszelkie zbytki tak w klasztorach jak
poza nimi; nie pozwalał ani sobie ani innym na żadne ozdoby lub wygody w
celach; nosił habit wyszarzały, różaniec najprostszy; występował przeciw
rozrzutności w budowach zakonnych, bo zdaniem jego miłość ubóstwa łączyć się
miała z dotkliwą biedą rzeczywistą w myśl św. Frańciszka z Asyżu.
Kiedy został definitorem prowincyi, niespożyte położył zasługi około
urządzenia klasztoru Klarysek w Perugia; trzy całe lata (1548-1551) na to
poświęcił, ale i później darzył klasztor ten szczególniejszą swą opieką.
Zerwawszy raz ze światem, mało się udzielał w sprawach, które nie odnosiły
się wprost do zakonu; wszelkie rozmowy ograniczał jak najbardziej; krewnych
swoich nie przyjmował albo ich przynajmniej krótko zbywał. Przez wzgląd na
swoje powołanie odmówił nawet bratu swemu Wawrzyńcowi, który w chorobie
wzywał go do siebie; nie chciał opuścić klasztoru, aby udać się do Luca, bo
obawiał się rozproszenia i niebezpieczeństwa dla swej duszy.
Jak mistrzem w umartwieniu ciała i ducha był św. Jan Bonvisi, tak był i
mistrzem w modlitwie. Modlił się bezustannie; modlitwy ustnej dopełniał przy
każdej sposobności, myślnej oddawał się przy każdej pracy; znał i pokusy przy
modlitwach, oschłości ciężary, ale nic go powstrzymać nie mogło, aby duszy
swej nie wznosił do niebios i na duchowej nie pozostawał rozmowie z
Bogiem.
Bóg sługę swego obdarzył też niezwykłemi łaskami cudów i proroctwa. Kiedy
niespodzianie przybyli obcy współbracia do jego klasztoru, a żywności prawie
żadnej nie było pod ręką, dwa znalezione jajka dziwnie starczyły na
zaspokojenie głodu wszystkich; przy tem właśnie w chwili największej
niezaradności nieznany jakiś młodzieniec oddał u furty klasztornej cały zapas
brakującej zupełnie żywności. Nieraz św. Jan cudownych doznawał zachwyceń, w
których widywał i samego Zbawiciela w otoczeniu chórów anielskich i Najśw.
Maryę Pannę. Przepowiedział też braciom zakonnym rozmaite ich upadki;
niejednym groził potępieniem, jeśli nie skorzystają z łaski pokuty, innym
cnotliwe po pokucie zapowiedział życie. Przepowiednie jego sprawdziły się w
zupełności.
Żyjąc umartwieniem wznosił się św. Jan do pragnienia męczeństwa. Bóg
wysłuchał do pewnego stopnia jego prośby, bo zsyłał na niego długotrwałe
choroby; święty zakonnik znosił je z największem poddaniem się woli Stwórcy.
Uległ im wkońcu r. 1572 w Asyżu w klasztorze Matki Boskiej Anielskiej.
Nauka
Wszelka mądrość życia, mówił św. Jan Bonvisi, polega na ufności w
Bogu. Kto chce być doskonałym, ufa Bogu, nie ufa sobie; tylko przez ufność
Bogu odczuwa w sobie człowiek i rozumie niebiańskie natchnienia. Prawdziwą to
mądrością, oddać się zupełnie Bogu we wszystkich sprawach; w Nim pokładać
całą nadzieję; modlitwa sama niczem nie jest innem, jeno nadzieją otrzymania
tego czego nam potrzeba.
Bóg jest dobrem najwyższem i najmądrzejszą istotą, dlatego znośmy
wszystko, co nas z jego woli spotyka, bo miłuje nas więcej niźli pojąć
zdołamy. Kto światu ufa, nie rozumie dobroci i miłości Boga. A jak Bóg nas
bezpośrednio miłuje, tak i my go kochać mamy dla Jego dobroci i doskonałości.
Niema większego trudu, jak nie miłować tego, który nas miłuje; a Bóg nas
miłuje nieskończenie, stąd całą siłą kochać powinniśmy Boga.
Odwodzą nas od miłości Boga rzeczy stworzone, które pozorami nas łudzą i
przeszkodą są nam w drodze do Boga. Nie zwódźmy się niemi, bo szczęścia nam
nie udzielą ani nie wywołają w nas zadowolenia; nie one mają być naszym
celem, jeno środkami do życia pełniejszego zasług niespożytych.
Zadaniem bowiem życia, abyśmy nad światem i nad sobą zapanowali, a przez
to do Boga się zbliżali. Czem większą nasza moc nad sobą i nad otoczeniem,
tem silniejszą nasza cnota, tem liczniejsze zasługi, tem pewniejsza droga do
niebios. Ponęty świata mają nas ćwiczyć w walce o szczęście wieczne, mają nas
więcej duchowymi czynić, abyśmy tem słuszniej duchem z Bogiem już na ziemi
jak najserdeczniej mogli obcować.
Inni święci z dnia 21. maja:
ŚŚw. Azelfiusz i Amoniusz, biskupi Egiptu. - Czcigodny Erenfryd z żoną Matyldą i córką Richezą, królową polską. - Św. Florentyn, opat. - Św. Godryk, pustelnik. - Św. Hilary, biskup z Toulouse. - Św. Hospicyusz, pustelnik. - Św. Itisberga, dziewica, siostra Karóla Wielkiego. - Św. Maureliusz, kapłan. - Św. Teobald, arcybiskup z Vienne. - ŚŚw. męczennicy Wiktus, Manrela i Mirela.