14. Listopada
Święty Józafat Kuncewicz, arcybiskup połocki
(1580-1623.)
Roku 1580 urodził się w
Włodzimierzu na Wołyniu Gabryelowi i Marynie Kuncewiczom synek, który na
chrzcie w rusińskiej cerkwi św. Praksedy otrzymał imię Jan. Dziecię
dorastające dziwną odznaczało się bogobojnością. Bóg cudownie stwierdził
przyszłe jego powołanie. Gdy bowiem matka w cerkwi objaśniała małemu Jankowi
znaczenie wizerunku Pana Jezusa ukrzyżowanego, iskra nagle wypadła z krzyża i
dotknęła piersi chłopczyka. Przelękniona w pierwszej chwili o życie syna,
matka przekonała się niebawem, że nadprzyrodzonem wydarzeniem chłopczyk miał
być wybrany na osobliwszego miłośnika Chrystusowego. Dalsze lata wykazały, że
rzeczywiście miłość Boża rozgorzała w sercu Janka, bo we wszystkiem kierował
się cnotą, jedynie się oddawał modlitwie, najchętniej przebywał w cerkwi.
Wyuczywszy się czytać i pisać, zaczął odmawiać pacierze kapłańskie tak
pilnie, że nauczył ich się zupełnie na pamięć, a nigdy ich też nie
opuścił.
Dla braku środków nie mógł Jan podjąć dalszych nauk głębszych. Z woli ojca
miał się w Wilnie poświęcić stanowi kupieckiemu; obowiązki swe nowe pełnił
wprawdzie sumiennie; nie zapominał wszakże o swych praktykach i ćwiczeniach
religijnych; wskutek tego nieraz narażał się na zarzuty i uszczypliwości ze
strony swego przełożonego oraz ze strony swych kolegów. Widząc, że nie
dopełni zadania swego życia w narzuconym mu stanie, obrał sobie sam stan
zakonny. Nie bacząc na obietnice, które mu zapewniały na przysłość spokojne
życie, wstąpił roku 1603 w Wilnie do unickiego klasztoru Bazylyanów pod
wezwaniem św. Trójcy. Śluby złożył w ręce metropolity Pocieja, przyjmując
odtąd imię Józafata.>BR> Umartwienia swoje przez posty ostre,
czuwania, włosiennice, żelazne łańcuszki, biczowania składał Bogu w ofierze
duchem przejęty pokutnicznym za grzeszną swą duszę; niezliczone razy
codziennie wzywał miłosierdzia Bożego nad sobą; długie modlitwy, nieraz wśród
mroźnej zimy, zasyłał przytem do Boga, w serdecznem błaganiu, aby jedność
nastąpiła w owczarni Chrystusowej przez unię cerkwi ruskiej z Kościołem
łacińskim. Utwierdzenia swego w cnocie dowiódł Józafat, kiedy wygonił od
siebie bezwstydną niewiastę, kuszącą go do grzechu sprośnego. Wzór zakonnika
zjednał klasztorowi, w którym przebywał, licznych uczniów nowych, pomiędzy
nimi i Welamina Rutskiego; oboje tym samym przejęci byli duchem.
W uznaniu swych cnót wyświęcony na dyakona, rozpoczął Józafat działalność
pomiędzy grzesznikami i schyzmatykami; pracy tej niemałe stawiał przeszkody
ówczesny archimandryta Samuel Sieńczyłło. Wpływy przecież Kuncewicza i
Rutskiego sprawiły, że został złożony z swej godności, którą objął z woli
metropolity Rutski. Mając odtąd wolną rękę, prowadził Józafat z taką
gorliwością swe dzieło, że schyzmatycy nazywali go łowicielem dusz ludzkich.
Ułatwieniem dlań w przeprowadzeniu zadania były co dopiero odebrane święcenia
kapłańskie oraz głębsze nauki, jakie pomimo swego wieku przyswajał sobie u
Jezuitów. Gorliwość jego dla chwały Boga każdej chwytała się sposobności, aby
dusze zyskać niebu. Spotykając nad Niemnem tłumy wieśniaków, którzy dla kry
płynącej nie mogli się przeprawić przez rzekę, zasiadł na brzegu, aby
czekających ludzi słuchać spowiedzi; po całym dniu pracy nad duszami, Bóg
niejako w nagrodę zesłał silny mróz, który pokrył rzekę lodem; pojednani z
Bogiem wieśniacy mogli teraz wrócić do swych chatek. Gorliwość Józafata nie
uchylała się też bynajmniej od czynności ściśle zakonnych, jakie mu poruczał
archimandryta: zarządzał gospodarstwem klasztoru; był kaznodzieją,
spowiednikiem zakonników i zakonnic, odprawiał liturgiczne nabożeństwa,
kierował śpiewem kościelnym; nadto każdemu służył radą, a także zastępstwem w
czynnościach, gdzie okazała się potrzeba.
Niebiosa w niezwykły sposób uzacniały zbożną pracę Józafata. O. Symeonowi
Jackiewiczowi, złożonemu chorobą, wyprosił zdrowie dla słuchania spowiedzi.
Przy Mszy św., jaką odprawiał, ukazał się przy ołtarzu dyakon-anioł, a nad
kielichem lud ujrzał Dzieciątko Jezus. Podczas modlitwy taka razu pewnego
celę Józafata napełniła jasność, że ogień rzeczywisty zdawał się w niej
gorzeć. Józafat też pojednał z Bogiem skrytobójcę schyzmatyckiego, który roku
1609 rzucił się w Wilnie na metropolitę Hipacego Pocieja i ciężko go
zranił.
Nie dziw, że wobec zasług Józafata magnaci litewscy różne mu przeznaczali
godności; Chodkiewicz powoływał go na archimandrytę do Supraśla, Mieleszko do
Żyrowic; z woli wszakże Pocieja przyjął zarząd ubogiego klasztoru w Byteniu,
ofiarowany mu przez Grzegorza Tryznę; później przeniósł się do Żyrowic, gdzie
jak w Byteniu ład zaprowadził i porządek, nowe ustanowił nabożeństwa, a nadto
postarał się o zapewnienie lepszego wyposażenia. Kiedy umarł Pociej roku
1614, a Rutski został metropolitą, przeniósł się Józafat do Wilna jako
archimandryta klasztoru św. Trójcy.
Rządy Józafata na nowem stanowisku zaznaczały się karnością, którą
przywodził zakonników do ścisłego przestrzegania reguły, zachowywania ćwiczeń
umartwienia, postów i biczowań; pozatem kierował się wobec poszczególnych
współbraci wyrozumiałością ojcowską i łagodnością. Pomimo szczupłego
utrzymania, podniósł znacznie liczbę zakonników i czeladzi klasztornej. Brak
zasobów Bóg cudownie usuwał na modlitwy Józafata. Cudownie mu też Bóg
dostarczał środków na sieroty, którerni się zajmował, na zaspokojenie potrzeb
ubogich wdów; wszyscy bowiem biedni do Józafata się zwracali jako do ojca;
nigdy w ufności swej się nie zawiedli; radą i czynem Józafat wszystkich
pocieszał, wspomagał, pokrzepiał. Dziwną też siłą i mocą odznaczał się św.
archimandryta wobec złych duchów, jakie i jego samego i zakonników
napastowały. Modlitwą, znakiem krzyża św. rozpraszał zakusy wszelakie potęgi
piekielnej. Nie zapominał też o zadaniu swem wobec schyzmy; zabiegom jego
zawdzięczał powrót do Kościoła katolickiego Teodor Tyszkiewicz oraz syn jego
Janusz, późniejszy wojewoda wileński.
Pełen zasług miał Józafat postąpić na wyższe stopnie w hierarchii
kościelnej. Na kapitule bowiem Bazylyanów w Nowogródku za wolą metropolity
Rutskiego i króla Zygmuta III. został roku 1617 mianowany arcybiskupem
Połocka. Odebrawszy sakrę w Wilnie 12. listopada, który to dzień po 6 latach
arcybiskupich rządów miał być dlań dniem męczeństwa, opuścił z żalem wielkim
ludu i zakonników miejsce swej działalności, aby się przenieść do
Połocka.
Godność Józafata nie zmieniła sposobu jego życia. Wszystkim świecił
najwznioślejszym przykładem obowiązkowości; jaśniał szczodrobliwością dla
ubogich, dbał o podniesienie chwały Bożej przez uroczystość nabożeństw, przez
odnawianie cerkwi w Połocku, Witebsku, Orszy, w Mścisławiu i w innych
miejscach. Sam oddany dziełom pokuty, jednał z Bogiem niestrudzony
grzeszników, nawracał schyzmatyków.
Poddani Józafatowi dyecezyanie znali dobrze świątobliwość swego
arcypasterza; stwierdzały ją przecież naoczne cuda, o których nam dzieje
opowiadają; pomimo to złość ludzka skorzystała z nieobecności arcybiskupa,
przebywającego r. 1621 na sejmie w Warszawie, aby podburzyć ludność i
nakłonić ją do uznania arcybiskupem Melecyusza Smotryckiego, zaciekłego
schyzmatyka. Kiedy wracał Józafat do swej stolicy, przyjęto go wygrażaniami i
obelgami; życie jego było w niebezpieczeństwie, a jednak łagodnością i
cichością zdołał przewidywaną od dawna burzę chwilowo szczęśliwie zażegnać.
Proroczym wszakże duchem wypowiedział w kazaniu o najwyższem zwierzchnictwie
Stolicy Piotrowej gotowość śmierci za wiarę katolickiego Kościoła.
Uspokoiwszy mieszkańców Połocka, podjął wizytacyę dyecezyi, aby i w jej
granicach wpływem osobistym przywrócić pożądany spokój. Mieszkańcy Mohylewa
nie chcieli go przyjąć, poduszczeni przez Smotryckiego; chcieli go nawet
przekupić, byleby im zostawił kapłanów schyzmatyckich. Dusz waszych żądam, a
nie pieniędzy, odparł arcybiskup na niecne podszepty - wsparty władzą
królewską, przywiódł opornych do posłuszeństwa. W Mścisławiu gotował
Józafatowi śmierć niejakiś Massalski; zbrodni swej nie wykonał, bo w zwadzie
osobistej śmiertelnie został raniony; niedoszłego zabójcę sam arcybiskup z
Bogiem pojednał. W Orszy groziła Józafatowi śmierć w nurtach Dniepru, której
szczęśliwie uszedł. Po krótkim pobycie w Połocku udał się do najwięcej
schyzmą zagrożonego Witebska pod koniec października roku 1623. Przeczuwał
męczeński swój zgon; pomimo napomnień otoczenia chciał jednak spełnić swój
obowiązek biskupi. Zdawało się, że obawy byty płonne, bo pierwsze dwa
tygodnie pobytu św. Józafata w Witebsku przeszły spokojnie. Ukryte wrzenie
wszakże nie ustawało, a dosiagnęło szczytu w uchwale, aby zgładzić ze świata
nienawistnego arcybiskupa. Odtąd był on narażony na głośne obelgi, na
pogróżki rozszalałego ludu. Wszystko znosił cierpliwie, aby nie drażnić
wściekłości schyzmatyków. Wiedział też o zapadłej uchwale, ale nie myślał się
ratować ucieczką przed zgonem, który miał mu przynieść chwałę męczeńską.
Dnia 12. listopada r. 1623 padł św. Józafat ofiarą roznamiętnionego tłumu.
Rano po odprawionych nabożeństwach, wrócił do siebie, aby, krzyżem leżąc,
Bogu swą sprawę polecać. Motłoch gwałtem wtargnął do komnaty arcybiskupiej,
bijąc i mordując służbę. Św. Józafat powstał, aby stanąć w obronie
niewinnych. Uderzony nagle kijem, pochylił się; wtem świsnął topór, który
rozciął mu głowę. Rzucili się zbójcy, aby pastwić się nad umierającym
arcybiskupem; wywlekli go na podwórze, gdzie dobili go podwójnym strzałem w
głowę. W chwili skonania modlił się Święty za swych zabójców. Wśród naigrawań
najgorszych ciało zatopili napastnicy w Dźwinie. Przyroda cała brała udział w
smutku nad śmiercią sługi Bożego, bo ciemność i niezwykłe znaki przerażały
mieszkańców Witebska. Ciało wydobyte z wody po długich szukaniach zostało
złożone w Połocku wśród wielkich uroczystości. Liczni zbrodniarze ciężkie
ponieśli kary. Melecyusz Smotrycki w pokucie szukał przebaczenia u papieża
Urbana VIII. Papież Pius IX. policzył św. Józafata w poczet świętych r. 1867.
Kościół katolicki obchodzi pamięć św. Józafata w dzień 14. listopada, Kościół
polski dnia 12. listopada.
Nauka
Jeśli heretykiem nazywamy tego, co nie uznaje i nie chce uznać
pewnej prawdy wiary, to schyzmatyk nie uznaje ustroju, jaki Zbawiciel nadał
Kościołowi katolickiemu. Wiemy zaś, że ponad biskupami, kapłanami i dyakonami
najwyższą władzę w Kościele dzierży papież. Schyzma nie uznaje papiestwa;
wybrała sobie swych patryarchów, którzy nie stoją w łączności z Kościołem
katolickim.
Do znamion więc prawdziwego Kościoła Chrystusowego należy zwierzchnictwo,
jakie wykonywał nad owczarnią Zbawiciela Piotr św., a wykonują wszyscy
prawowici jego następcy w biskupstwie rzymskiem. Prawda ta, stwierdzona jasno
i dobitnie w Piśmie św., kiedy Jezus polecił księciu apostołów paść owieczki
Swe, występuje nie mniej jasno w całych dziejach Kościoła. Siła jednolitości
kościelnej opiera się właśnie na papiestwie; stąd też na papiestwo
najniegodziwsze padają zarzuty.
Czem więcej zaś kłamstwa, obliczonego na zaniepokojenie dusz katolickich,
tem pilniej trzymać się winniśmy jedności z Ojcem św., bo w tej jedności
najlepiej stwierdzimy i na zewnątrz prawdziwą swą wiarę. Godność zaś, jaką
posiada namiestnik Chrystusowy na ziemi, domaga się i czci winnej i czynnej
pomocy w razie potrzeby przez modlitwy, przez jałmużny, które przecież dla
każdego są możliwe. Przyczyniajmy się więc przynajmniej tymi sposobami do
spełniania obowiązku, jaki ciąży na każdym katoliku wobec biskupa rzymskiego.
Modlitwy nasze skutecznością swą przyspieszą dążności Ojca św., aby jedna
zapanowała pomiędzy chrześcijaninami owczarnia i jeden był pasterz.
Inni święci z dnia 14. listopada:
Św. Alberyk, biskup z Utrecht. - Bł. Gabryel, Ferreti, Frańciszkanin. - Św. Hypacy, biskup z Paflagonii i męczennik. - Św. Jukundus, biskup z Bologni. - Św. Wawrzyniec, biskup z Dublina. - Św. Serapion, męczennik. - Św. Sydoniusz, opat, - Św. Weneranda, dziewica i męczenniczka. - ŚŚw. męczennicy Klementyn, Teodot, Filomen. - Bł. Rufin, Frańciszkanin.