Na podstawie kalendarza kościelnego z uwzględnieniem dzieła ks. Piotra Skargi T.J. oraz innych opracowań i źródeł
na wszystkie dni całego roku ułożył
Ks. Władysław Hozakowski



ŻYWOTY  ŚWIĘTYCH   PAŃSKICH  -   12. M A R C A

12. Marca


Święty Grzegórz I. Wielki, papież i doktor Kościoła

(540-604.)

sw-grzegorz-I

   Święty Grzegórz zwany Wielkim, urodził się w Rzymie w roku 540. Pochodził z bardzo dostojnej rodziny. Ojciec jego Gordyan piastował wysoki urząd w państwie; był senatorem. Matka jego Sylwia policzoną jest w poczet świętych. Po urodzeniu Grzegorza ofiarowali rodzice go już jako dziecko na służbę Panu Bogu, sami zaś żyli odtąd w świętej wstrzemięźliwości małżeńskiej jako brat i siostra.
   Obdarzony niezwykłemi zdolnościami i przymiotami rozumu i serca, syn senatorski robił wielkie postępy w naukach świeckich. A z nauką łączył już od młodych lat głęboką pobożność. Lubo nawet odczuwał w sobie pociąg do stanu duchownego, jednak na życzenie ojca poświęcił się służbie państwowej. Stosunkowo w młodym wieku, bo ledwo skończył lat 34. zamianował go cesarz Justyn II. pretorem rzymskim. Wyniesiony do takiej godności, nie szukał rozrywek w zabawach światowych. Miał zawsze skłonność do samotności, bo w niej najlepiej mógł rozmawiać z Bogiem, którego serdecznie kochał.
    Po śmierci ojca zużył cały swój wielki majątek na cele dobroczynne. W samej Sycylii zbudował i ufundował sześć klasztorów, w których osadził ojców Benedyktynów. Własny dom w Rzymie zamienił na klasztor pod wezwaniem św. Andrzeja. Sam zaś złożył złociste i jedwabne szaty pretora i zamienił je na skromny habit zakonnika. Było to w roku 575. Dziwnie Pan Bóg działa na serca i usposobienie ludzkie. Ten, który rozkazywał całemu miastu, słuchał teraz jako braciszek zakonny ubogiego mnicha, którego sam uczynił przełożonym klasztoru w dawniejszym domu swym.
   Życie Grzegorza było bardzo twarde. Wstrzemięźliwy w pokarmach, umartwiał ostremi postami swe ciało. Mimo bardzo słabego zdrowia i choroby żołądkowej żywił się prawie wyłącznie surowemi jarzynami; podawała mu je matka Sylwia, która w tym samym klasztorze wespół z swym synem wiodła życie pokutnicze. Czas wolny poświęcał pobożny zakonnik rozmyślaniu i modlitwie.
   Nauka i pobożność wyniosły Grzegorza wnet do godności opata. Z tego czasu życia klasztornego opowiadają pobożne legendy wiele cudownych zdarzeń o św.Grzegorzu. Kiedy pisał pobożną książkę, ukazał mu się Anioł w postaci biedaka, pozbawionego wskutek powodzi całego mienia; prosił o wsparcie. Święty dał mu sześć złotych. Wkrótce żebrak przyszedł drugi i trzeci raz i znowu dostał tę samą sumę. Kiedy przyszedł czwarty raz, a Grzegórz już nie miał ani grosza, dał mu srebrną misę, na której jadał. Od tego czasu wsławił go Pan Bóg różnymi cudami, które go uczyniły podziwem wszystkich.
   Był w klasztorze brat, imieniem Justus, który zachorzał ciężko. W chorobie swej zdradził się przed swym rodzonym bratem, iż miał schowane trzy złote. Dowiedział się o tem Grzegórz. Ponieważ reguła zakonna zobowiązywała do zupełnego ubóstwa, zmartwił się pobożny opat tym grzechem chciwego braciszka i zakazał braciom odwiedzać go w chorobie. Gdyby umarł, nie nawróciwszy się, miał być na przestrogę dla innych razem z pieniędzmi pochowany. Podpadło choremu, że nikt go nie odwiedza; od brata swego dowiedział się powodu. To go tak wzruszyło, iż grzech swój wyznał i pojednany z Bogiem umarł. Obawiając się o jego duszę Grzegórz, kazał za niego trzydzieści Mszy świętych przez trzydzieści dni z rzędu odprawiać. Kiedy odprawiono ostatnią Mszę św., ukazał się Justus oświadczając, iż jest zbawiony. Odtąd wszedł w zwyczaj podobny sposób odprawiania Mszy św.. Mszom takim przypisują pewne znaczenie, ale niesłusznie twierdzą, że po odprawieniu trzydziestu Mszy bez przerwy dusza na pewno wychodzi z czyśca. Msze takie nazywają się Msze Gregoryańskie dlatego, że pierwszy św. Grzegórz w ten sposób kazał je odprawiać.
   Razu pewnego idąc przez rynek spostrzegł Grzegórz kilku przedziwnej piękności chłopców, których pewien kupiec sprzedawał jako niewolników. Grzegórz zapytał się, skądby pochodzili. Dowiedziawszy się, że pochodzą z Brytanii, pytał się, czy lud tamtejszy jest chrześcijański. Skoro usłyszał, że Brytańczycy są jeszcze poganami, żal mu się zrobiło, że szatan panuje nad tak pięknymi ludźmi i udał się natychmiast do ówczesnego papieża Benedykta I., prosząc go, by wysłał misyonarzy do Brytanii i Anglii. Sam się jako pierwszy na tę pracę ofiarował. To też ucieszył się bardzo, gdy papież przyjął jego prośbę i wysłał go do owych krajów, by tam głosił słowo Boże. Już zabrał się był do podróży i opuścił Rzym. Rzymianie na wieść, że Grzegórz ich opuszcza, zaniepokoili się i nalegali nawet groźbami na papieża, by opata odwołał. Następca Piotra św. uczynił zadość życzeniom mieszkańców wiecznego miasta, odwołał Grzegorza i przekazał mu czynności jednego z siedmiu dyakonów rzymskich; z ich grona powstało potem grono kardynałów.
   W parę lat później Longobardowie zagrozili łupiestwem i niewolą mieszkańcom Rzymu. W tem niebezpieczeństwie posłał ówczesny papież Palagiusz II. Grzegorza w poselstwie do cesarza w Konstantynopolu o pomoc. Tam nawrócił Grzegórz patryarchę Eutychyusza, który głosił błędne nauki o zmartwychwstaniu ciał.
   Krótko po powrocie Grzegorza do Rzymu wybuchła zaraza, która pochłonęła tysiące ofiar. Umarł także i papież Pelagiusz. Duchowni i świeccy jednogłośnie wybrali Grzegorza następcą. Nie chciał ani słuchać o swym wyniesieniu na głowę całego Kościoła, przeciwnie udał się z prośbą do cesarza Maurycego, błagając go, by się nie zgodził na jego wybór. Wręcz przeciwny osięgnął przecież skutek; wtedy postanowił ucieczką uwolnić się od zaszczytów i obowiązków. W podartej szacie zakonnej udał się na odludne miejsce i zamieszkał w ciemnej pieczarze. Lecz Pan Bóg cudownie wskazał miejsce ukrycia; oto słup ognisty wznosił się nad jaskinią; po tym znaku odnaleźli ci Grzegorza, którzy go szukali, i przywiedli go do Rzymu. Przynaglony objął rządy Kościoła roku 590.
   Ciężkie i smutne to były czasy dla Kościoła. Longobardowie zagrażali Rzymowi, w mieście buntowali się żołnierze, zaraza zabierała dziennie setki ludzi. W tej ogólnej biedzie udał się Grzegórz I. do Matki Boskiej z prośbą o pomoc. Nakazał trzydniową procesyą do kościoła Matki Boskiej Większej, sam szedł w szacie pokutniczej na czele, niosąc obraz Bogarodzicy, malowany podobno przez św. Łukasza ewangelistę. Trzeciego dnia ukazał się nad grobem cesarza Hadryana anioł Boży, chowając miecz do pochwy. Zaraza ustała.
   Wobec zewnętrznego niebezpieczeństwa, jakie sprowadzali Longobardowie w całych Włoszech, grożąc papiestwu uciskiem, Grzegórz był prawie bezsilnym; i cesarz nie miał dość siły, by stłumić ich zapędy. W Konstantynopolu był patryarchą ambitny Jan, który rościł sobie prawo do biskupstwa powszechnego; dla swego celu gotów był wywołać wielką schyzmę na wschodzie. W Afryce szerzyła się sekta Donatystów, w Hiszpanii łupili kościoły Aryanie, we Francyi toczyła się walka przeciwko świętokupstwu. Na dalekim wschodzie kłębiły się czarne chmury najazdu Mahometan, którzy zaprzysięgli zgubę chrześcijaństwu. Przeciwko tym grożącym niebezpieczeństwom nie miał Grzegórz żadnej broni; zwalczył je rozumem, energią swego ducha i miłością swego serca pasterskiego. Czternaście lat później, przy jego śmierci panowała wszędzie zgoda; spokój Kościoła tak na zewnątrz jak i na wewnątrz był więcej zapewniony jak kiedykolwiek.
   Swą nadzwyczajną bystrością umysłu i doświadczeniem umiał określić i ustalić właściwy stosunek papiestwa do cesarza, a opierając się na ludach zachodnich zdołał zgnieść przewagę swych nieprzyjaciół. Biskupów napominał i karał. Największą troskę okazywał misyom. Skoro tylko załatwił się z najważniejszemi sprawami, posłał natychmiast (w roku 596) czterdziestu Benedyktynów do Anglii. Niewymowną radością było dla niego, gdy się dowiedział, że już w następnym roku ochrzcili ci misyonarze 10000 pogan.
   Ale ten sam Grzegórz, który był postrachem dla nieprzyjaciół Kościoła, był prawdziwym ojcem dla dusz pieczy swej powierzonych. Z troskliwością matki łagodził nędze i biedy serc ludzkich. Dla biednych budował szpitale, dla chorych przytułki, stawiał szkoły dla opuszczonych dzieci, wszędzie bronił biednych przed wyzyskiem i niesprawiedliwością możnych.
   Słusznie też ubodzy zwali go ojcem. Codzień dwunastu biednych jadało przy jego stole. Razu jednego znalazł się nieproszony trzynasty. Był to aniół Boży, podobno ten sam, który kiedyś, gdy Grzegórz był jeszcze opatem, prosił o owe sześć złotych. Inny znowu nieznany przybysz zniknął, gdy papież chciał według swego zwyczaju myć nogi jego. Był to Pan Jezus, który następnej nocy mu się objawił.
   Nieśmiertelne zostaną na zawsze zasługi Grzegorza około ceremonii kościelnych i około śpiewu kościelnego. Nazwa "śpiew gregoryański" jeszcze dzisiaj przypomina nam wielkie zasługi, jakie papież ów na tym położył polu. W Rzymie założył szkołę muzyki kościelnej. Setki lat pokazywano mały pokoik, w którym Grzegórz sam uczył chłopców pieni kościelnych.
   Sam głosił słowo Boże. Homilie jego, w których przemawiał miłością matki do dzieci, tchną prostotą i jasnością, a dziś jeszcze są wzorem prawdziwego kaznodziejstwa. Mimo tych tysiącznych zajęć znalazł przecież Grzegórz tyle czasu, by napisać dzieła, które zdobyły mu miejsce obok tak wielkich doktorów Kościoła jak Augustyn, Ambroży i Hieronim.
   Najwięcej podziwienia godną była jego głęboka pokora. Tych, którzy mu zwracali uwagę na błędy, uważał za swych najszczerszych przyjaciół. Sam nie zwał się inaczej jak "sługą sług Chrystusowych". Ten tytuł zachowali odtąd papieże.
   Rządy swe papieskie, które mu zjednały tytuł "Wielkiego", prowadził Grzegórz prawie zawsze w ciężkiej niemocy. Cały czas bowiem swego panowania był chory. Ostatnie pięć lat leżał bez przerwy na łożu boleści. A jednak nie ustawał w pracy i nie upadał na duchu.
   Umarł dnia 12. marca w roku 604, w 64. roku życia.
   Dyakon Piotr, nieodstępny przyjaciel jego, powiadał że często, gdy Grzegórz pisał lub dyktował listy dotyczące rzeczy wiary lub obyczajów, spływał nań Duch św. w postaci gołębicy. Stąd też przedstawiają Grzegorza I. z gołębicą unoszącą się nad jego głową.


     Nauka


   Kiedy wybór na najwyższy urząd i najwyższą godność w Kościele padł na świętego Grzegorza, starał się wszelkiemi siłami, nawet ucieczką, o to, by się przed nim uchylić. Żal mu bowiem było opuszczać szczęście życia zakonnego. Do jednego z swych przyjaciół tak pisał: "Straciłem słodki spokój, zewnętrznie postąpiłem, wewnętrznie zaś upadłem". Warto się zastanowić nad tym szczęściem życia zakonnego. Święty Augustyn chwaląc je tak mówi: "Człowiek w zakonie dlatego jest szczęśliwy, bo leży to w naturze serca ludzkiego, że im mniej ma potrzeb, tem jest szczęśliwszy". Brak więc trosk i starań o potrzeby życiowe, jest jednym z głównych powodów szczęścia zakonnego. Prostota w życiu, w pokarmie i ubiorze, zewnętrzny ustrój wspólnego życia klasztornego, gdzie jeden za wszystkich się stara i za wszystkich myśli, czyni życie zakonnika podobnem do życia dziecka, o które ojciec i matka mają pieczę i staranie; nadaje życiu zakonnemu cichość i błogość życia rodzinnego. Drugim powodem tego szczęścia, to stosunek zakonnika do Boga. Oderwanie zupełne od świata, poświęcenie się Bogu w zupełnem ubóstwie, w zupełnej czystości i posłuszeństwie zbliża go do Boga, nadaje zakonnikowi cechę najserdeczniejszego stosunku do Stwórcy i wytwarza między nim a Bogiem węzły zupełnej zależności, ufności i miłości. Stąd mówi św. Bernard: "Zakonnik miłuje tylko najwyższe dobro, a miłuje jedynie dlatego, by miłować, i by być miłowanym; w tej miłości znajduje wszystko, czego pragnie i czego sobie życzy, nie boi się niczego, bo miłość jest wszystkiem; bo wie, że jej nie utraci, jeżeli jej sam nie będzie chciał utracić".


     Inni święci z dnia 12. marca:


   Św. Bernard, biskup z Kapuy. - Św. Edmund, z zakonu Cystersów. - ŚŚw. męczennicy i biskupi Inocenty i Razus. - Św. Murus, opat. - Św. Piotr, dyakon, uczeń św.Grzegorza Wielkiego. - Św. Teofanes, mnich z Konstantynopola. - Św. Elfeg, biskup z Winchester. - Św. Fina, dziewica. - Św. Paweł, biskup z Langres. - Św. Mamylyan, męczennik.