5. Października
Święty Placyd i towarzysze, męczennicy
(+ r. 546.)
Rozgłos, jakiego zażywał św. Benedykt podczas swego pobytu w
Subiaco, sprawiał, że najwybitniejsze rodziny z Rzymu oddawały mu dzieci swe
w chłopięcym wieku na wychowanie. Wtenczas to Ekwicyusz posłał był do Subiaco
synka swego Maurycego, Tertullus zaś siedmioletniego Placyda. Jaśniał
Tertullus nietylko dostojnem pochodzeniem, ale nadto cnotliwością i
mądrością; jaśniał przezornością w sprawach swego stanowiska, ale zarazem i
serdeczną gorliwością w sprawach duszy i Boga. Wszystkie te zalety przeniosły
się z ojca na syna. Placyd już jako chłopczyna niezwykłą odznaczał się
bystrością umysłu i umiłowaniem środków wszelakich, prowadzących do coraz
większej doskonałości. Bóg czuwał nad nim i do wyższych powoływał go rzeczy,
bo cudownie go od niechybnej wybawił śmierci, kiedy przy czerpaniu wody był
wpadł w jezioro przy Subiaco. Tak Tertullus jak Benedykt cieszyli się
postępami duchowymi dorastającego młodzieńca, który tak ukochał zacisze
klasztorne, że już od św. Benedykta nigdy nie chciał odchodzić. Z
przyzwoleniem więc ojca przyjął Placyd habit zakonny. Tertullus zaś w dowód
wdzięczności przeznaczył obszerne majątki pod górą Cassino, aby przyspieszyć
wykończenie klasztoru, jaki tam Benedykt rozpoczął budować. Nadto ofiarował
wielkiemu zakonodawcy majątki na wyspie Sycylii, aby przygotować i tam
rozszerzenie i rozpowszechnienie reguły benedyktyńskiej. Źli i chciwi ludzie
korzystali ze zmiany posiedzicieli i przywłaszczyli sobie niektóre włości ze
szkodą dla klasztoru. Benedykt wysłał tedy świątobliwego Placyda, aby
zapobiegł nadużyciom i odzyskał nieprawnie zabrane majątki. Zakonnik ruszył z
Monte Cassino na Sycylią, torując sobie uznanie powszechne licznymi cudami:
uzdrawiał chorych, leczył opętanych, usuwał kalectwa. Przybycie na wyspę było
stąd raczej pochodem tryumfalnym niż skromną działalnością w sprawie zakonu.
Bez trudności odebrał chwilowo utracone włości i zabrał się zaraz z wiedzą
Benedykta do wystawienia nowego klasztoru. W kilku latach budowa była gotową;
opatem nowego klasztoru pod miastem Messina został Placyd. Było to około r.
539.
Błogą rozwinął opat działalność; sława jego świętości rozchodziła się w
dalekie strony, a przyciągała coraz liczniejszych uczniów. Nowy klasztor
zasłynął wkrótce wielką liczbą zakonników cnotliwych, silną i ścisłą
karnością oraz wzorowemi rządami Placyda. Nie ograniczał się sługa Boży tylko
na przepisy, wskazówki, rozprządzenia; starał się przeciwnie oddziaływać nie
tak słowem martwem jak żywym przykładem. Niespożytym wzorem świecił wszystkim
przez ducha nieustannej modlitwy. Kilka godzin dziennie spędzał na wyłącznej
rozmowie z Bogiem. Wzniosłem odznaczał się umartwieniem; w wielki post
spożywał tylko trzy razy w tygodniu trochę chleba, umaczanego w wodzie; inni
dni zupełnie wstrzymywał się od wszelkiego posiłku. Wina nigdy nie brał do
ust; nigdy też nie zdejmował z siebie ostrej włosiennicy. Krótki tylko czas
poświęcał na konieczny wypoczynek nocny. Wolał czuwaniem siebie dręczyć niż
dogadzać potrzebom ciała. W rozmowie był ostrożnym; unikał wszelkich pozorów
gadatliwości; nigdy nie pozwolił, aby w jego obecności mówiono o błędach lub
przywarach w bliźnich. Dla wszystkich był łagodnym, wyrozumiałym; nigdy nie
uniósł się gniewem; nigdy nie pokazał zniecierpliwienia. Czas sobie tak
rozłożył, że każda chwilka miała swe przeznaczenie, a pomimo zajęć opackich
zostawało mu dosyć sposobności do pracy nad uświęceniem siebie samego.
Ciszę klasztorną Bogu oddanych zakonników przerwał napad rozbójników
morskich. Miał wtedy właśnie św. Placyd w gościnie swe rodzeństwo z Rzymu,
dwóch braci Eutychyusza i Wiktoryna, oraz siostrę Flawię; w ich towarzystwie
znajdowali się Firmatus i Faustus. Nie wiadomo, jakiego byli pochodzenia owi
rozbójnicy, co wtargnęli do przystani w mieście Messina, a lądem zbliżyli się
do klasztoru Benedyktynów; prawdopodobnie byli to Maurowie z północnej
Afryki; wymieniają nawet ich sułtana, bo miał się nazywać Manucha.
Bezbronni zakonnicy nie zdołali dłuższego stawiać oporu doświadczonym w
rzemiośle swem napastnikom. Wkrótce wszyscy znajdowali się w ich rękach.
Ofiarą napadu padło także rodzeństwo św. Placyda, razem przeszło 30 osób. Sam
przywódzca pastwił się nad cichymi mieszkańcami klasztoru, których opat
zachęcał do męstwa wytrwałego. Na wezwanie, aby zaparli się Jezusa, wszyscy
jednogłośnie zawołali, że nigdy nie posuną się do niewierności wobec
Zbawiciela. Podrażnieni odpowiedzią a zarazem dziwną cichością jeńców,
rozbójnicy zadawali im nieznośne męki. Biczowali ich, przypalali ogniem,
dusili dymem. Placyd największe okazywał męstwo; nie przestawał wielbić Boga
głośnemi modlitwami i pieniami. Aby go zmusić do milczenia, oprawcy wybili mu
zęby oraz wydarli mu język. Katuszom zaś coraz to innym poddawali wszystkich
zakonników; wieszali ich na palach, obciążali głazami; nie doszli jednak do
celu, bo nikt z jeńców nie sprzeniewierzył się Bogu. Wkońcu ponieśli wszyscy
śmierć męczeńską pod mieczami nieubłaganych najeźdźców. Było to 5.
października r. 546. Kara nie minęła rozbójników, bo na morzu zaskoczyła ich
okropna burza; fale morskie pochłonęły ich wraz z zdobytymi skarbami.
Opactwo św. Jana Chrzciciela pod miastem Messina zostało później
przywrócone, odnowione i nowymi zaludnione zakonnikami; padło jednakże ofiarą
ponownych napadów saraceńskich w r. 669 i r. 880. Pamięć
zakonników-męczenników z r. 880 obchodzą Benedyktyni na dniu 1. sierpnia.
Ciała zaś św. Placyda i towarzyszy odnaleziono w r. 1276 pod gruzami kościoła
św. Jana Chrzciciela, a r. 1432 powstało pod ich wezwaniem nowe opactwo;
dzisiaj szczątki świętych męczenników znajdują się w samem mieście Messina.
Nauka
Znał św. Placyd wartość czasu; stąd korzystał z każdej chwilki,
aby dopełniać swych obowiązków wobec Boga, bliźnich i siebie. Na to przecież
Bóg nam czasu udzielił, abyśmy podążali do celu wiecznego. Nic niema
cenniejszego nad czas, mówi św. Bernard, ale niestety niczego częściej nie
nadużywamy od czasu. Nie umiemy ocenić dni zbawienia, które przemijają bez
korzyści należytej.
Wartość czasu jest niezrównana, bo w krótkiej przestrzeni chwil możemy,
jak przypomina św. Bernard, uzyskać i przebaczenie grzechów i wieczną
szczęśliwość. Nikt skarbu danego nam przez czas lepiej nie oceni jak ten,
któremu Bóg odmówi czasu. Gdyby potępieni w wieczności mieli chociażby tylko
pół godzinki czasu na pokutę, światy by wszystkie oddali za uzyskane
chwile.
Czas wszakże jest krótki i nigdy nie wraca; mówi o tem wyraźnie św. Paweł,
mówi i sprawiedliwy Job. Chociażbyś miał żyć i sto lat, czas ten jest krótki
wobec nieskończonej wieczności. Godziny życia twego nigdy nie powrócą. Możesz
wprawdzie, jeśli dłużej żyjesz, z łaski Boga naprawić niejedno złe, które
popełniłeś, ale nigdy nie naprawisz złego użytku z czasu ci danego; nigdy nie
dogonisz dobrych uczynków, które byłyby zasługą dla ciebie, gdybyś czasu nie
był zmarnował i sposobności tylu nie był zaniedbał. Gorącemi łzami opłakiwać
więc powinienieś utracone chwile życia swego; nie skorzystałeś z nich przez
opuszczenie dobrego, nadużyłeś ich przez popełnienie złego. Staraj się, abyś
w części wyrównał straty przez podwojone wysiłki na drodze cnoty.
Inni święci z dnia 5. października:
Św. Apolinary, biskup z Valence. - Św. Karytyna, dziewica i męczenniczka. - Św. Felikula, dziewica. - Św. Galia, wdowa. - Św. Gallus, biskup z Aosta. - Św. Hieronim, biskup z Nevers. Św. Marcelin, biskup z Raweny. - Św. Peregryna, dziewica i męczenniczka. - Św. Jan z Penna, Frańciszkanin. - Św. Firmatus, dyakon, oraz siostra jego Flawyana. - Św. Trazeas, biskup z Frygii.